wtorek, 29 listopada 2016

Torba z malowanym piernikiem

Zaczął się już ADWENT , a to znaczy, że można już robić pierniki. Dlatego w ostatni weekend zrobiłam dwie piernikowe torby :)



 Piernik namalowałam akrylami do tkanin.






 Materiał wierzchni - IKEA,  kieszonka- materiał groszki z e-tasiemka.
Obie torby niby identyczne a jednak się różnią...


Przy malowaniu pierwszego piernika zrobiłam podkład białą farbą. I jak widać na zdjęciu powyżej (!!!) farba przesiąknęła na drugą stronę. Drugi piernik malowałam od razu, mieszając kolorowe farby z białą.
Tym razem torby nie miały podszewki tylko wszytą kieszonkę, zamykaną na zamek.
I jak Wam się podobają pierniczkowe torby?

niedziela, 20 listopada 2016

Torba z chińską różą

Kolejna torba z motywem różanym, tym razem z ketmią czyli chińską różą. Wierzchni materiał to bawełniana  tkanina (IKEA),  podszewka - bawełna z domieszką poliestru (Jysk). Kwiatek namalowany akrylowymi farbami do tkanin (FEVIKRYL, TEKSTYKOLOR Prolil). Wzór przeniosłam, odrysowując go na kalce technicznej miękkim ołówkiem. Najpierw namalowałam pod całością rysunku biały podkład- bazę, a potem resztę kolorów. Poczekałam aż wyschnie i utrwaliłam prasując żelazkiem przez papier śniadaniowy.
 I gotowe :)




Tym razem zrobiłam troszkę szerszą torbę; z boku przyszyłam tasiemki, którymi można ją zwęzić...



w środku kieszonka zamykana na zamek błyskawiczny.  Kieszonka jest dość obszerna, żeby zmieścić nawet największy portfel :)


Niestety zdjęcia nie są najlepszej jakości, pogoda za oknem nie nadawała się do wykonania porządnej sesji fotograficznej. Torba była prezentem urodzinowym i całkiem świeżutka trafiła w sobotę do swojej nowej właścicielki.  W środku torby przyszyłam krótką smycz do przymocowania karabińczyka na klucze.... ale zapomniałam go doszyć.... przy następnej okazji będę musiała go dostarczyć :)

niedziela, 13 listopada 2016

Piękna nasza Polska cała czyli wielokulturowość Podlasia



 W związku z 11 listopada post o różnorodności kulturowej Polski
Dzisiaj jeszcze jedno wspomnienie z Podlasia - meczety w Bohonikach i Kruszynianach. Mieszkają tam polscy Tatarzy już od XVII wieku, czyli niespokojnych czasów wojen szwedzkich. Zamiast żołdu (deficyt w królewskiej kasie) darowano im ziemię, możliwość ożenku z polskimi kobietami (chociaż nie wiem czy to nie był warunek konieczny). Mogli zachować swoją wiarę i wybudować meczety. 

  Kruszyniany

  Kruszyniany 
  Bohoniki 

Budynki w swojej architekturze są dość skromne, podobno dlatego, że Tatarzy znali się na walce i wojnie, a nie na budownictwie. Zlecili zadanie polskim, miejscowym majstrom, którzy potrafili budować  z materiału, którego było pod dostatkiem. W związku z tym powstały drewniane meczety z niewielkimi minaretami.

Tatarscy żołnierze nazwiska przyjęli od swoich żon. Nie wiedziałam, że nazwisko Kozakiewicz jest tatarskie!!!. Wielu polskich tatarów wyjechało za chlebem do Ameryki m.in. aktor Charles Bronson.
 Opiekun meczetu w Kruszynianach powiedział, że często turyści pytają go czy czuje się Polakiem, a on zawsze odpowiada, że JEST POLAKIEM, ma tylko inną wiarę i azjatyckie korzenie.
Jeśli będziecie w Kruszynianach albo Bohonikach warto jeszcze zobaczyć mizar, czyli cmentarz. Są na nim groby tatarów z całej Polski, w ich zwyczaju umarłych trzeba pochować na nowym miejscu, dlatego mizar się rozrasta. Zaraz za bramą znajdują się najstarsze groby,    



a potem te współczesne, zresztą zupełnie podobne do naszych. Stare groby to dwa duże kamienie, jeden ułożony w „głowie” i zorientowany na wschód, a drugi, mniejszy w „nogach”, a pomiędzy nimi małe kamyki jak obwódka, zarys spoczywającego w ziemi ciała.
To zdjęcie współczesnego  grobu-  to chyba grób imama, bo w zasadzie pozostałe pomniki od strony wschodniej mają napis po arabsku, a z drugiej po polsku. 

Oba meczety można zwiedzić, mieliśmy takie szczęście, że zupełnie przez przypadek przyjechaliśmy do Bohonik w piątek przed 13.00. Z głośnika w minarecie rozlegał się głos wzywający na modlitwę. Zaciekawieni podeszliśmy, żeby się zorientować, czy będzie można wejść do środka. Miła starsza pani, w chustce na głowie, poinformowała nas, że musimy trochę poczekać. Siedliśmy na ławeczce,  w cieniu meczetu i zobaczyliśmy ciekawą scenkę: przyszedł jakiś pan, siadł niedaleko na ławce, zdjął buty i skarpety, odkręcił kran, który był obok ławki, umył nogi, uszy (!) i wszedł do środka. Było dość gorąco i drzwi oraz okna były otwarte. Mogliśmy usłyszeć modlitwę i podejrzeć jak się modlą...ale ponieważ nie  chcieliśmy przeszkadzać i nie wiedzieliśmy jak długo trzeba będzie czekać,  poszliśmy na drugą stronę ulicy coś zjeść. Mała restauracja, a w zasadzie bardziej bar z domowym, tatarskim jedzeniem. Zamówiłam pieriekaczewnik  z serem i rodzynkami (chyba tak to się nazywało), To był kawałek jakby ciasta francuskiego albo ciasta na strudel z nadzieniem, podany na ciepło, była jeszcze wersja z jabłkami i cynamonem i wersja słona z kapustą i grzybami....pyszne. Akurat skończyliśmy jeść kiedy z meczetu zaczęli wychodzić ludzie. "Starsza pani" zdjęła chustkę, ręką poprawiła krótkie włosy i zaprosiła wszystkich do środka, bo w międzyczasie zdążyły nadjechać dwa autokary z turystami. Ale zmieściliśmy się wszyscy. Poproszono nas o zdjęcie butów i zostawienie ich w przedsionku. Ponieważ nie trwała już modlitwa, kobiety mogły wejść do głównej części, a nie tylko do części żeńskiej. Siedliśmy na podłodze, na dywanie, gdzie kto mógł.  I nasza "miła starsza pani" zaczęła opowieść  

o tym, skąd w ogóle TATARZY w Bohonikach, o ich zwyczajach, trochę o islamie,  o ceremoniach ślubów, pogrzebów. Po prostu o ich życiu, opowieść była bardzo ciekawa i w żywy sposób przekazana. Potem, w drugim meczecie usłyszeliśmy znowu historię Tatarów, ale ponieważ mówił miejscowy przewodnik, więc zwracał uwagę na inne aspekty ich życia. Zresztą ciekawiło nas wszystko, a mówca chętnie udzielał odpowiedzi na zadane pytania. Również jego z uwagą wysłuchaliśmy,  Myśleliśmy że jest imamem, ale sprostował, że tylko opiekunem meczetu, zresztą ma żonę, katoliczkę...hm... to by chyba wyjaśniało dlaczego zna tyle dowcipów o teściowych :)
Jeśli planujecie wakacyjne podróże warto przyjechać na Podlasie,
Nawiasem mówiąc nie jest to cykl postów sponsorowanych  :)

niedziela, 6 listopada 2016

Podlasie w pigułce czyli cd. podróże małe i duże

Za oknem raczej smutna, deszczowa pogoda... Zapraszam Was do obejrzenia wakacyjnych zdjęć z Podlasia. Mieliśmy tylko pięć dni na zwiedzanie, ale za to dość intensywnych.
Z czym kojarzył mi się ten region Polski... z drewnianą architekturą, cerkwiami, ale również z tym muralem "Legenda o wielkoludach" autorka - Natalia Rak. Zobaczcie sami, czyż nie jest genialny? (drzewko jest prawdziwe).

Ale po kolei... Pierwszy nocleg w Tykocinie, w domku nad Narwią, a rano śniadanie z widokiem na leniwie płynącą  rzekę.
I wyjście na rynek, przy którym stoi barokowy kościół p.w. Trójcy Świętej


 We wnętrzu rokokowe organy

  Obok kościoła, Alumnat  czyli budynek znany z filmu "U Pana Boga za piecem"  (wybudowany w XVII w. dla inwalidów wojennych),
Mieści się w nim restauracja, chcieliśmy do niej wejść, ale niestety nie udało nam się... najpierw właśnie zamykali bo przyjechaliśmy po 22.00, a następnego dnia było jeszcze za wcześnie, bo otwierali o 12.00.. No cóż, może innym razem. Ale za to zwiedziliśmy muzeum  w Wielkiej Synagodze.

 W środku zwiedza się z audio-przewodnikiem, słuchawki na uszy i można zanurzyć się w historii tego miejsca , poniżej birma, a za gablotami, stojącymi przy ścianach okna babińca



Żydowskie kobiety siedziały w babińcu i miały widok tylko zza krat...


 Potem jeszcze drugi budynek muzeum - Dom Talmudyczny z wnętrzami  z XIX wieku, ale niestety nie mam zdjęć ze środka.
Jeszcze krótki spacer po uliczkach Tykocina i wyjazd do zamku na drugą stronę Narwi.
Jak powiedział nam przewodnik to najstarszy i jednocześnie najmłodszy zamek na Podlasiu.... po prostu innych zamków nie ma. Zresztą ten został wybudowany współcześnie na ruinie starego historycznego zamku, zburzonego w czasie wojen szwedzkich.



 Zamek jest wzorowany na innych tego typu obiektach, bo żadne ryciny nie zachowały się do naszych czasów, niestety trochę za wcześnie go zburzono, moda na rysowanie ruin to XVIII/XIX wiek . Zostały tylko fundamenty, a reszta to wyobraźnia architekta. Podobno ilość komnat, drzwi i okien się zgadza z księgami inwentarzowymi (które się zachowały), ale wygląd elewacji i rozkład pomieszczeń to już wizja teraźniejszego architekta . Zamek współczesny, ale w historycznym miejscu, a przewodnik ciekawie i z prawdziwą pasją  opowiada o historii, więc warto było zapłacić za bilet. W środku kilka ciekawych eksponatów związanych z tym miejscem i piękny, ogromny kaflowy piec. Podobno król Zygmunt August który zmarł w Knyszynie na polowaniu w 1572 roku został przywieziony do zamku, jego ciało (odpowiednio spreparowano) i leżało w piwnicy, w lodowni, ponad rok  Czekano na wybór nowego króla, a potem jego przyjazd do Polski. Pogrzeb, zresztą bardzo uroczysty odbył się w Krakowie.
Jak widać na zdjęciach odbudowa  zamku się jeszcze nie skończyła...  Hm.... nowy zamek ma może pewną przewagę nad starymi, autentycznymi zamkami... jaką? po prostu  izolacje przeciwwilgociowe, a w efekcie brak tego charakterystycznego zapachu wilgotnych, zatęchłych lochów, ale chłód w piwnicy pozostał :).

Wieczorem dojechaliśmy na kemping w Białymstoku, ale o tym w następnym poście.
Serdecznie Was pozdrawiam, a zwłaszcza tych, którzy dotrwali do końca tego tekstu :)

I jeszcze temat do przemyśleń: lepiej zostawić autentyczną, ale zabezpieczoną ruinę czy budować nowy zamek? Jestem ciekawa jakie jest Wasze zdanie.